23 stycznia 2018

O elektromobilności… przy ubezpieczeniach

Autor: Łukasz Kulisiewicz

Ubezpieczenia a elektromobilność: jesteśmy u progu ery elektromobilności – ale czy jesteśmy na to gotowi? Jak zmienią się ubezpieczenia dla kierowców?

Wyobraźmy sobie, że mamy Teslę – jedyne auto na prąd, którym dziś da się pokonać dystans 300-400  km bez dodatkowego ładowania.

Jak byśmy chcieli, by było:

Dzięki programowi rządowemu elektryczne samochody kupuje coraz więcej kierowców. Podróż – przykładowo – z Poznania do Warszawy takim autem zajmuje trzy godziny. Nawet gdy są korki, kierowcy nie muszą się denerwować, że nie wystarczy im „prądu”. Na każdej stacji na trasie mają możliwość doładowania akumulatorów. Zresztą takich punktów doładowania jest mnóstwo w różnych miejscach: na parkingach, przy supermarketach, na obrzeżach i w centrach miast. Samochody elektryczne może ciągle nie są najtańsze, bo mimo wsparcia rządowego to wciąż wyższa półka, ale przynoszą posiadaczom realne oszczędności. Koszty eksploatacji są minimalne, auta się nie psują, jazda jest bardzo komfortowa. A dzięki temu, że jest ich coraz więcej, my oddychamy z ulgą, a środowisko zyskuje. To widać zwłaszcza w miastach, w których auta elektryczne powoli stają się must have współczesnych polskich mieszczan. Na długie dystanse nadal lepiej mieć samochód z tradycyjnym silnikiem, ale po mieście – tylko elektryk!

Ubezpieczyciele dostosowali dla aut elektrycznych pakiety assistance, ale ich kierowcy rzadko potrzebują pomocy na drodze. Ponieważ to super nowoczesne auta, a kierowcy są rozważni, szkodowość też w tym segmencie jest bardzo niska. Owszem ceny AC odzwierciedlają fakt, że części i podzespoły w elektrykach są nadal dość drogie – ale im droższe auta, tym wyższe ceny składek, tak by polisy dobrze chroniły majątek.

Jak jest:

Jazda autem elektrycznym z Poznania do Warszawy to sport dla miłośników ryzyka. Bardzo majętnych miłośników, dodajmy, bo na samo auto elektryczne, które pokona taki dystans, trzeba wydać ok 300 tys. zł. Mimo wysokiej ceny, nawet gdy ruszamy z akumulatorem naładowanym w 100 proc. i jedziemy nie więcej niż 110 km/ h, może zabraknąć mocy zanim dojedziemy do stolicy. Każde przekroczenie wskazanej prędkości zwiększa to ryzyko, choć samochód ma ponad 300 KM pod maską! Niestety z tej mocy skorzystać się nie da, bo na trasie nie ma jak doładować akumulatora. A jeśli zdarzy się korek, to możemy zwyczajnie utknąć bez wsparcia. Infrastruktury do ładowania czegokolwiek innego niż telefon komórkowy po drodze po prostu nie ma…  „Kanistra” z prądem też jeszcze nie wynaleziono, a mobilne powerbanki są w sferze marzeń kierowców. Stąd mocne nerwy to podstawa. Oczywiście w sytuacji kryzysowej można zawsze spróbować wezwać assistance. Tyle że pomoc polegać będzie przede wszystkim na holowaniu. Asystorzy jeszcze nie mają jak nas doładować, choć chcą i już bardzo nad tym intensywnie myślą.

Jazda elektrykiem jest więc komfortowa, ale inwestycja w samochód zwróci się po… 30 latach. Trzeba się też liczyć z tym, że ubezpieczenie jest drogie. Pakiet OC i AC to wydatek kilku tysięcy, a jak dojdzie do wypadku, uszkodzone auto naprawimy wyłącznie u producenta. Serwisy przecież też muszą się nauczyć elektryków.

Gotowi na elektromobilność?

Wiele osób się dziś zastanawia, czy taki elektromobil w naszej rzeczywistości ma sens. Jaka jest przyjemność z jazdy autostradą z prędkością 110 km/h autem za 300 tysięcy zł, które ma przecież znakomite osiągi? Wyraz twarzy kierowcy Skody Rapid, który wyprzedza nas lewym pasem, jest bezcenny. I słusznie – póki co doceńmy za to Skodę. Jest ekonomiczna i sprawna, a przecież w całej dyskusji o elektomobilności te słowa pojawiają się jak mantra – ekonomicznie, sprawnie, bezpiecznie, ekologicznie. Wszyscy na tym zyskamy. Tyle że jeszcze nie, na pewno jeszcze kilka lat przyjdzie nam na takie zmiany czekać.  Zwłaszcza, że w ustawie o elektromobilności, która niedługo wejdzie w życie,  dziwią niektóre zapisy właśnie w kontekście ekonomii i dostępności tych rozwiązań dla przeciętnych kierowców. Nie uwzględniono w niej przecież dostępu pojazdów hybrydowych do tzw. stref czystego transportu. Obecnie to hybrydy są najbardziej „w zasięgu” potencjalnych kupujących, a gdy odniesiemy je do ogółu pojazdów jeżdżących po Polsce, stanowią także rewolucję technologiczną i ekologiczną.

Brak więc nadal rozwiązań systemowych, które mogłyby zachęcić kierowców do zmiany pojazdu na hybrydowy czy elektryczny. Oferta, szczególnie tych drugich, jest ciągle bardzo wąska i są one znacznie droższe w porównaniu z pojazdami spalinowymi, czy nawet hybrydami. Ilu znajdzie się chętnych, żeby za kwotę przekraczającą 100 tys. złotych stać się właścicielami elektrycznych samochodów klasy C, którymi „w trwodze” będą w stanie przejechać 100 – 150 km? Zastanawiając się przy tym, czy nie trafi się korek lub czy nie będzie trzeba używać wycieraczek, klimatyzacji i ogrzewania tylnej szyby, co spowoduje gwałtowne przeliczenie zasięgu i informację, że niestety mocy zabraknie zanim zdążą odebrać dzieci ze szkoły w drodze powrotnej do domu…

Rewolucja jest, ale na zmiany trzeba czekać

Ustawa bez wątpienia stanowi swoistą rewolucję, to początek nowej ery. Reguluje obszar, który nigdy wcześniej nie znalazł odzwierciedlenia w zapisach prawnych. Jednak nowości, które wprowadza i ma teoretycznie ułatwiać, będą zdecydowanie potrzebowały wielu lat wdrożenia. Póki co dla przeciętnych zjadaczy chleba niewiele się zmieni. A więc jedno z zasadniczych ustawowych założeń, że do 2025 roku po naszych drogach będzie jeździł milion pojazdów elektrycznych, wydaje się być stanowczo zbyt optymistyczne. Tym bardziej, że te elektromobile mają być, przynajmniej w jakiejś znaczącej części, made in Poland…

Ubezpieczenia a elektromobilność

A gdzie w tym wszystkim branża i rynek? Przecież nie tylko assistance trzeba dostosować do elektromobili. Otóż jesteśmy, obserwujemy, co się dzieje i działamy – niezależnie od tempa, w jakim następują zmiany. Już dziś można ubezpieczyć w pełnym zakresie obowiązkowym i dobrowolnym praktycznie każdy pojazd mający prawo poruszać się po drogach, dotyczy to także pojazdów elektrycznych.

Oczywiście, nad niektórymi rzeczami musimy pracować, choćby nad dostosowaniem warunków taryfowych do nowej rzeczywistości, co wymaga m.in. zamiany parametru pojemności silnika na jakiś inny. Może dobrym pomysłem jest wprowadzenie kategorii mocy silnika pomnożonego przez współczynnik masy pojazdu. Z pewnością też musimy inaczej podejść do oszacowywania składek i uwzględniać w nich m.in. koszty napraw i ceny podzespołów elektromobili. Ubezpieczenia muszą gwarantować ochronę majątku. Tu nie będzie więc taniej, jeśli ceny aut zaczynają się od 100 tysięcy. Musimy też dostosować usługi dodatkowe, jak wspomniane assistance. Mobilny powerbank to w nich minimum – tak, by pozwolić klientowi w krótkim czasie podładować akumulator na tyle, by dojechał do punktu ładowania czy celu swojej podróży.

Rozwój technologiczny jest naturalnym elementem otaczającej nas rzeczywistości, nie tylko w zakresie elektromobilności, ale także wielu nowych usług, o których jeszcze kilka lat temu nam się nie śniło. Myśleliście 5 lat temu o carsharingu? No właśnie! Sądzę jednak, że bez trudu poradzimy sobie z nowymi wyznaniami, a kolejne tylko nas bardziej zmobilizują do jeszcze lepszych i szybszych działań. Ubezpieczyciele będą więc na elektromobilność gotowi, ale czy my wszyscy jesteśmy?

 

źródło zdjęcia: https://pixabay.com/pl/photos/samoch%C3%B3d-elektryczny-samoch%C3%B3d-513627/Ben_Kerckx